Dziś rano zastanawiałam się, w którym momencie mojego życia zrozumiałam, że podróże są częścią mnie i że tylko dzięki nim jestem w stanie choć na moment zatrzymać dla siebie czas. Choć do tej myśli doszłam dopiero w wieku 18 lat, to wiem, że wszystko zaczęło się gdy byłam jeszcze dzieckiem. Jak to dziwnie teraz brzmi „gdy byłam jeszcze dzieckiem”, dopiero od paru tygodni jestem upoważniona do tego zdania, a już tęsknię za „tymi czasami”, beztroskimi czasami.
Wtedy po raz pierwszy wyjechałam z kraju…i tak naprawdę nie wiem , czy poza leżeniem na plaży robiłam cokolwiek…. Jedyne co utkwiło mi w pamięci, to to że przyjechałam bardziej zmęczona niż wyjechałam. Z pewnością nie było to spowodowane wysiłkiem fizycznym co totalnym lenistwem. Jednak wtedy zasmakowałam innego życia. Życia, które po przez chwilową zmianę otoczenia regeneruje umysł, odświeża go i stawia przed kolejnym celem-wyzwaniem…kolejną podróżą.
Byłam wtedy w Chorwacji, rybackim miasteczku „Marina” koło Splitu. Malownicze miejsce z prostymi ale ciekawymi zwyczajami. Co dzień budziłam się z zapachem ryb, które sprzedawali miejscowi rybacy na przystani. Pamiętam radość w ich oczach gdy tylko z kilkoma rybami wracali do swoich domów, aby w ciszy i spokoju uciec w krainę snów.
Pamiętam jeszcze pewną wielopokoleniową rodzinę , która co wieczór zasiadała na tarasie, aby wspólnie zjeść uroczystą kolację, kończącą kolejny upalny dzień. Więcej nie pamiętam. Nie wiem czy to kwestia mojego wieku, a może tak naprawdę nic więcej się nie zdarzyło…
Tego czego jestem pewna to, że od tamtego momentu stałam się nie tylko młodym podróżnikiem ale przede wszystkim stałam się młodą marzycielką. Moja szklanka zawsze jest do połowy pusta. Ten niedosyt, głód sprawiają, że nieustannie poszerzam swój horyzont. Wiem jedno: nie jestem minimalistką i tak naprawdę do szczęścia potrzebuję dużo.
Pozdrawiam:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz